"Młyn i krzyż"
Polska, Szwecja 2010. Reż. Lech Majewski. Aktorzy: Rutger Hauer, Charlotte Rampling, Michael York, Joanna Litwin.
Jak oceniać tego rodzaju film ewenement? I czy to w ogóle film, czy raczej niełatwy w odbiorze, wizualny esej, w którym Lech Majewski, jak żaden inny polski reżyser od lat zafascynowany malarstwem - niejako "wchodzi" w sam środek słynnego obrazu Pietera Bruegla "Droga Krzyżowa", ożywia go na naszych oczach, a jednocześnie "przyłapuje" malarza w momencie tworzenia, kiedy rzeczywistość, świat ruchomy, zastyga w bezczasie.
Kluczem do filmu Majewskiego jest scena, w której Bruegel (Rutger Hauer) "chodzi" po wykreowanym przez siebie świecie z obrazu i unosi rękę w ten sposób daje sygnał młynarzowi, który znajduje się na szczycie skały, by zatrzymał młyn. Ale razem z młynem zamiera wszystko, ludzie i zwierzęta zatrzymują się w pół kroku. O tym właśnie opowiada "Młyn i krzyż", o artyście, który nie odtwarza rzeczywistości, ale kreuje, staje się trochę demiurgiem, a trochę Panem Bogiem, który może postać, moment utrwalić na zawsze.
W filmie Majewskiego, jak na obrazie Bruegla, "ważne" jest na równi z "nieważnym". Zanim na krzyżu zostanie powieszony Chrystus, żołnierze Legii Cudzoziemskiej aresztują zwykłego chłopa i wieszają go na wysokim palu, gdzie zostanie żywcem zadziobany. Tak samo istotną funkcję pełni powtarzająca "nie rozumiem" Matka Boska (w tej roli Charlotte Rampling), żona zabitego chłopa i otyli młynarze z gromadką bawiących się na łóżku dzieci. W taki sposób czytać można "Drogę Krzyżową", ale też "Młyn i krzyż": dzieje świata to nie wielkie, historyczne wydarzenia, ale rzeczy pozornie błahe, nieznaczące, niezauważalne.
Trudność w odbiorze filmu Majewskiego polega na tym, że autor splata kilka punktów widzenia jednocześnie: perspektywę kolejnych bohaterów i tego, który ich stworzył, perspektywę malarza, który rzeczywistość zmienia w symboliczny mikrokosmos i który jednocześnie sam w rozmowach z przyjacielem Jonghelinckiem (kolejna aktorska gwiazda Michael York), objaśnia sens swojego obrazu.
Nad wszystkim unosi się dodatkowo niewidoczna postać samego Majewskiego, który to wszystko filmuje. Bo od początku do końca realność jest tu ubrana w cudzysłów ? aktorzy, przebrani w pieczołowicie przygotowane stroje z XVI wieku, mówią nieco teatralnie i teatralnie się zachowują. Celebrują najdrobniejsze gesty i trywialne czynności, "odgrywają" powtarzalne od wieków rytuały. A Majewski maluje, tyle że kamerą jego film, realizowany m.in. w pobliżu Olsztyna pod Częstochową (czyli dokładnie tam, gdzie Has kręcił "Rękopis znaleziony w Saragossie"), powstawał z wykorzystaniem najnowocześniejszej techniki komputerowej rodem z Hollywood, w dużej mierze na blue boksie.
Paweł T. Felis
Obraz można obejrzeć w Klubie Dobrego Filmu w Resursie w środę o godz. 12 i 18. Bilety po 12 zł.
Wszystkie komentarze