Krystian w lipcu skończył dwa lata. I niemal tyle czasu spędził w pogotowiu opiekuńczym lub w rodzinach zastępczych. Walka rodziny o dziecko zakończyła się we wtorek. Chłopiec prawomocnym wyrokiem sądu będzie wychowywał się we własnej rodzinie. - Nie byłoby tej tułaczki, gdyby urzędnicy, zamiast kierować się literą prawa, wzięli pod uwagę po prostu dobro dziecka i odruchy serca - komentuje prababcia Krystiana.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Krystian tuż po narodzinach przez trzy tygodnie mieszkał ze swoją matką u jej rodziców, później kobieta została prawomocnie pozbawiona władzy rodzicielskiej, ojciec Krystiana jest nieznany. Chłopiec trafił do pogotowia opiekuńczego. Gdy miał cztery miesiące, w listopadzie 2013 roku decyzją sądu trafił do rodzinnej pieczy zastępczej. Do stycznia 2014 roku przebywał w jednym pogotowiu rodzinnym. Gdy prowadzący placówkę zrezygnowali z zajęcia, został przeniesiony do innego pogotowia.

Za starzy, za biedni

Biologiczna matka Krystiana chciała, by dziecko adoptowała jego prababcia. - Niestety, zrobiono ze mnie 80-letnią, schorowaną osobę, podczas gdy mam 61 lat, nie leczę się na żadne przewlekłe choroby i jestem w pełni samodzielna - mówi pani Teresa. Później o prawo do przysposobienia Krystiana zaczęła walczyć córka pani Teresy Marzena i jej mąż Mariusz. Sąd Rejonowy w Radomiu i tym razem odmówił prawa do adopcji.

- Moja córka ma 36 lat, średnie wykształcenie, tak jak jej mąż, mają dwójkę dzieci w wieku 11 i 15 lat. Dzieci mają pozytywne opinie pedagogów i wychowawców szkolnych, co świadczy o tym, że ich rodzice są wydolni wychowawczo - tłumaczyła "Wyborczej" prababcia.

- Sąd wziął pod uwagę ustalenia przeprowadzone przez MOPS i ośrodek adopcyjny, stronnicze i tendencyjne, nie uznał naszych kontrargumentów. Podstawowe zarzuty to te, że jesteśmy biedni i mamy złe warunki lokalowe. Mamy trzypokojowe mieszkanie w bloku. Z wszystkimi wymogami, po remoncie. Córka z mężem pracują, nie zalegamy z opłatami czynszowymi, nie mamy długów. Naszym zdaniem, chociaż może w skromnych warunkach, ale jednak dziecko powinno mieć możliwość wychowywania się w swojej kochającej rodzinie - mówiła w maju "Wyborczej" pani Teresa.

Prababcia do tej pory podkreśla, że główne kryterium oceny sądu, czyli warunki lokalowe i niskie dochody, pozwalają myśleć, że co najmniej połowa polskich rodzin, a większość w Radomiu, nie spełnia kryteriów do wychowywania dzieci.

Rodzina złożyła apelację od wyroku do Sądu Okręgowego w Radomiu. We wtorek sąd ten zmienił orzeczenie sądu rejonowego i orzekł przysposobienie pełne małoletniego przez panią Marzenę i pana Mariusza.

- Krystian został adoptowany. Mamy prawa jak normalni biologiczni rodzice - mówi Marzena.

Ze względu na dobro dziecka obrady sądu były utajnione.

Budowanie więzi

W środę rozmawiałam z rodziną Krystiana w ich domu. Mały chłopiec najpierw bawił się w swoim pokoju, ale potem ciekawsko przybiegł za panią Marzeną. Wskoczył na kanapę i tulił się do kobiety, nieśmiało zerkając, co się dzieje w pokoju.

- Sąd pierwszej instancji nie widział podstaw, że możemy przysposobić Krystianka, bo nie było nawiązanych relacji. Ośrodek adopcyjny wydał o nas złą opinię, a w piśmie od MOPS było napisane, że między nami nie ma więzi - wspomina pani Marzena. - Teraz koordynator pieczy powiedziała, że relacje się zmieniły, opiekun prawny to potwierdził, bo był u nas dzień przed rozprawą. Sam sąd powiedział, że dobrze, że czasem tyle takie sprawy trwają, bo dzięki temu nawiązały się z dzieckiem relacje. Ale przecież te relacje byłyby od początku naturalnie wytworzone, gdyby nam dziecka nie zabrali - dodaje kobieta.

- Najgorsze z tego, co mnie bulwersuje, jest to, że widywaliśmy dziecko z żoną przez godzinę, raz w tygodniu. I na tej podstawie pani z MOPS-u stwierdziła, że między nami nie ma relacji, nie ma więzi! Przez rok tak było - wspomina pradziadek Krystiana.

- Jak przez godzinę, raz w tygodniu ma się nawiązać relacja? Od grudnia 2013 roku jeździłam już na odwiedziny do Krystianka z córką, potem w 2014 roku, jak już złożyłam sprawę, reszta rodziny dołączyła. Ale w MOPS-ie nie patrzyli na to przychylnym okiem, "to nie wycieczki" - mówili - dodaje prababcia chłopca.

- Wszystkie procedury trwały tygodniami, miesiącami, a ten czas moglibyśmy wykorzystać na pogłębianie więzi rodzinnych, gdyby tylko dziecko było z nami w naszym domu, choćby do rozstrzygnięcia sprawy. Krystian po ponadrocznym pobycie w pogotowiu opiekuńczym, gdzie zaczął chodzić i mówić, został przeniesiony do kolejnej placówki. Nowe środowisko, nowe twarze opiekunów. To nie mogło pozostać bez ujemnego wpływu na jego psychikę - obawia się prababcia.

Gdy rozmawiamy, Krystian się powoli ośmiela, zaczyna układać na kanapie konstrukcję z poduszek. - Co budujesz? - pyta pani Marzena. - Dom! - odpowiada rezolutnie chłopiec.

Widzenia

W lutym 2014 roku sąd pozwolił rodzinie widywać chłopca również przez trzy godziny w weekendy.

- Zabieraliśmy go i przywoziliśmy do domu - opowiada pani Marzena.

W czerwcu b.r. sąd okręgowy przychylił się do wniosku pełnomocniczki rodziny i zezwolił, by Krystian spędzał z nią soboty i niedziele.

- Opiekunka prawna chłopca wnosiła o to, by nie mógł on zostawać na noc, "bo to źle wpłynie na jego psychikę", ale sędzia przychyliła się do wniosku naszej pani mecenas - wspomina pani Teresa.

15 czerwca wyznaczone przez sąd panie pedagog i psycholog miały spotkanie z Marzeną i Mariuszem, które miało na celu ustalenie więzi emocjonalnych dziecka z nimi.

- Opinia była bardzo pozytywna, Krystianek zwraca się do nich "tato", "mamo", chętnie idzie na ręce, czuje, że jest u nas kochany - dodaje prababcia chłopca.

- Wyrok, że Krystian może u nas spać, był od razu prawomocny, ale papier musiał być dostarczony do MOPS-u. I jaka pomyłka jeszcze była, mówiłam, że odbiorę dokument osobiście i dostarczę do MOPS-u, a oni wysłali z sądu listem. Zanim dotarło do naszej adwokat, zrobiło się zamieszanie, straciliśmy prawie trzy tygodnie - kręci głową pani Marzena. - Kilka spotkań nam przepadło, bo to był chory, a to coś tam. Z naszej perspektywy wyglądało to na celowe utrudnianie - wtrąca prababcia chłopca.

Po pomoc gdzie się da

W maju tego roku rodzina chłopca zwróciła się o pomoc do rzecznika praw dziecka. Prababcia i pani Marzena były też na pikiecie pod Sejmem zorganizowanej przez Fundację Razem Lepiej, której celem jest pomoc ofiarom przemocy domowej oraz rodzinom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej. Rodziny wystosowały wtedy do Sejmu pismo z prośbą o pomoc i interwencję.

- Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że jesteśmy radomianami. Żona z córką były u wiceprezydent, w Ośrodku Interwencji Kryzysowej, pisałem do prezydenta Komorowskiego, do premier Kopacz, wysyłaliśmy pisma z prośbą o pomoc po różnych instytucjach, fundacjach. Byliśmy z tym pozostawieni sami sobie, po omacku szukaliśmy pomocy, wreszcie w mediach - przyznaje pradziadek Krystiana.

- Samemu człowiek by sobie nie poradził. Był wyrok pierwszej instancji, że odmawiają nam przyznania opieki nad Krystianem. Wydaje mi się, że duże znaczenie miało pismo od rzecznika praw dziecka, które wpłynęło do sądu.

Bez takich instytucji jak Fundacja Razem Lepiej i mediów nie udałoby nam się wygrać - dodaje pani Teresa.

- Jak byłyśmy z mamą na tej pikiecie pod Sejmem, nasłuchałyśmy się wstrząsających historii ludzi z całego kraju. Była np. kobieta z siódemką dzieci, która boi się iść po zasiłek, bo jej mogą wtedy dzieci odebrać - wtrąca pani Marzena.

- Co chwilę w mediach się słyszy o jakiejś rodzinie, której odebrano dziecko. W tym instytucje są dobre, dla nich akcja to odebranie, tak najprościej. Albo sytuacje, gdy gdzieś się zdarzy tragedia, a pracownicy opieki społecznej mówią przed kamerami, że nie mieli niepokojących sygnałów... - kręci głową pani Teresa.

- Uważamy, że zawierzenie tylko instytucjom państwowym to za mało, byśmy otrzymali pozytywną decyzję co do Krystiana. Przecież jako rodzina możemy być wciąż wspierani przez odpowiednie instytucje w procesie wychowania - zauważa dodatkowo kobieta.

- Sąd nie był zadowolony, że poszliśmy ze sprawą do mediów. Ale gdyby nie media, to byśmy niestety nawet nie mogli napisać ani pokazać, żeby inne rodziny zobaczyły, przekonały się, żeby się nie poddawać, żeby walczyć o dziecko do końca - podkreśla pani Marzena. - Powiedziałam też, że szukaliśmy wszelkiej pomocy, żeby nasza rodzina została przedstawiona we właściwym świetle, a nie tak jak do tej pory, czyli że my się nie nadajemy na rodziców i nie jesteśmy w stanie wychować dziecka - dodaje.

Pomoc czy przemoc

W czerwcu do Radomia przyjechała spotkać się z rodziną Anna Wiśniewska, dyrektorka Fundacji Razem Lepiej z Warszawy. - Jeśli rodzinę biologiczną odsuwamy, a pierwszeństwo dajemy rodzinom zawodowym, to jest to jakaś forma przemocy wobec tego dziecka - komentowała.

- Dla mnie jest szokujące, że matka biologiczna pisze prośbę do sądu, aby rodzina spokrewniona stanowiła rodzinę zastępczą i sąd to oddala. To niezrozumiałe, że w naszym kraju państwo woli płacić rodzinom zawodowym niż wspierać rodziny biologiczne czy spokrewnione. Dla wciąż młodej prababci i pradziadka najpierw przeszkodą w opinii sądu był wiek. Później warunki lokalowe. Wtedy pradziadkowie powiedzieli, że się wyprowadzą i wynajmą sobie mieszkanie. Czyli widać, jak wiele ta rodzina jest w stanie ofiarować i poświęcić, żeby dziecko było szczęśliwe i mogło być ze swoimi najbliższymi. Przecież ten byt materialny nie jest istotą - mówiła "Gazecie Wyborczej" Wiśniewska.

Mama, tata, sisi

Gdy rozmawiam z rodziną, Krystian wychodzi wreszcie ze swojego poduszkowego domu, gramoli się na panią Marzenę, próbuje zwrócić na siebie uwagę, woła "mama!". - O, tu jestem, słucham cię, jestem w domu z tobą - odpowiada mu kobieta.

- Mówi "mama", "tata", "dziadzia", "baba" od początku. Te weekendowania nie dały tyle co ten miesiąc, kiedy Krystian był u nas przez cały czas. Jak on się otworzył, zaczął pięknie mówić i po swojemu też - człowiek się domyśli, o co dziecku chodzi - opowiada pani Teresa.

- Z Marzenką to jest bardzo związany, strasznie za nią jest. Tylko "maaamooo" i "maaamooo", nie możemy się nacieszyć, że łapie stabilizację, że ma rodzinę. Aż człowiekowi płakać się chce, jak się go słucha i patrzy, jak się przytula - dodaje prababcia.

Jak chłopiec dogaduje się ze swoim rodzeństwem? - Bardzo się zżyli. Dziś się obudził, to "baba" nie, tylko "sisi!". Bo nie umie jeszcze powiedzieć "Karolina" ani "siostra", więc powiedzieliśmy mu, żeby mówił po swojemu "sisi". Tak mu łatwiej i mówi - tłumaczy pani Teresa.

Wesołe wakacje

Tydzień temu prawie cała rodzina pojechała do Karwi nad morze.

- Zajechaliśmy po godzinie siódmej rano, poszliśmy od razu nad morze, mówiliśmy Krystianowi, że zobaczy duuużo wody. A jak już zobaczył, jaki był zadowolony! Nagraliśmy, jak się cieszył. Był grzeczniutki, rozumie wszystko, mądry chłopczyk jest - mówi z dumą prababcia.

Krystian już całkiem się oswoił z moją obecnością i szaleje z samochodem-przyczepką po pokoju, zawadiacko spogląda na chowającego się pod stołem psa. - Troszkę mniej ma nawiązane relacje z Sonią, ale już jej nie gania, tylko głaszcze, robi kizi-mizi - śmieje się pani Marzena.

- Jak on tu się wścieka! Tylko patrzę, żeby nie upadł, z tą wywrotką tak gania! I tylko samochody, i samoloty, wielkie kolekcje ma. To z filmów takie zabawki - dodaje prababcia.

- Jak wyjechaliśmy nad morze, wszyscy prócz pradziadka i psa, Krystiankowi było już pod koniec pobytu ciężko, wołał "dom", "dziadzi". Dziadzio musiał codziennie wisieć na telefonie i z prawnukiem rozmawiać. Ostatni dzień nad morzem, pytam się Krystianka: "idziemy na plażę?" - "Nie! Dom!" - wspomina pani Marzena.

Koniec walki

- Skończyła się walka, tułaczka naszego kochanego dziecka. Już koniec. Krystian ma wreszcie rodzinę, dom, wie, że tu jest jego mama, tata. Widać po dziecku, że jest szczęśliwe. Robi się otwarte, coraz więcej mówi - cieszy się pani Teresa.

- Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Chcieliśmy podziękować Fundacji Razem Lepiej, rzecznikowi praw dziecka i wszystkim mediom, które zaangażowały się w sprawę, nagłośniły ją i wspierały nas, zapewniały, że będą monitorować sytuację i że na pewno zakończy się ona po naszej myśli, że Krystian będzie z nami. Tak też się stało. Cóż można więcej powiedzieć, jak płakać się chce z radości - dodaje pani Marzena.

Krystian, który wyszalał się, jeżdżąc z przyczepką po całym mieszkaniu, teraz przykleja się do jej nogi i chce na ręce. - Straszny z niego pieszczoch, tylko by się przytulał i łasił - tłumaczy pani Marzena.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Małgorzata Bujara poleca
Czytaj teraz
Więcej
    Komentarze
    Najwazniejsze ze dziecko jest szczesliwe.Co to za prawo, ze zabiera sie dziecko rodzinie ktora jest biedna! Moze tez wszelkie instytucje pomoglyby takim rodzinom, a nie zabrac dziecko i po klopocie.Czy ktos z orzekajac wyrok zastanowi sie przez chwile ze to wielka krzywda dla dziecka.Dziecko ma miec poczucie bezpieczenstwa w swoim domu i milosc najblizszych Ngdy ,ale to nigdy powodem zabrania dziecka nie moze byc bieda w rodzinie
    już oceniałe(a)ś
    12
    1
    No i bardzo dobrze, choć adopcyjni rodzice muszą pamiętać, że to nie do końca ich dziecko. Ciężko się domyślić z niezbyt jasnego tekstu, ale rozumiem, że Krystian jest dzieckiem innej wnuczki pani Teresy niż ta, która adopcji się podjęła? Więc biologiczne powiązania są, ale nie w prostej linii. Trzeba pamiętać, że dziecko ma prawo też do własnej tożsamości, pamięci o własnych rodzicach, którzy nota bene tego mu nie ułatwili. W każdym razie powodzenia nowym rodzicom i dziecku! P.S. Przysposobienie to urzędowa nawa adopcji, więc dobrze byłoby to w tekście sprostować.
    @indywidualismus Chyba jest tak, że prawnuczka urodziła, a córka podjęła się wychowania.
    już oceniałe(a)ś
    1
    2
    @miramorska jeśli nawet czytelnicy Wyborczej nie potrafią czytać ze zrozumieniem, to można sobie wyobrazić jak jest z czytelnikami faktu i miłośnikami serialu Kiepscy.
    już oceniałe(a)ś
    4
    0