Paweł T.Felis
****
Polska 2011. Reż. Leszek Dawid. Aktorzy: Roma Gąsiorowska, Adam Woronowicz, Krzysztof Ogłosza, Kamil Malecki, Sylwia Juszczak, Krzysztof Globisz, Dorota Pomykała, Agata Kulesza
Trzeba tupetu i odwagi, by w debiutanckim filmie skierować kamerę na antybohatera - irytującą dwudziestoparolatkę, która ciągle gdzieś pędzi, coś rozlewa, coś zaniedbuje i na kimś próbuje się uwiesić. Ale ani debiutant Leszek Dawid nie jest do końca debiutantem (ma na koncie m.in. świetny i wielokrotnie nagradzany dokument "Bar na Victorii", a w drodze kolejny film - "Jestem Bogiem" o Paktofonice), ani tytułowa Ki - czyli Kinga - rozrysowana nie jest tylko z ciemnych plam. Przeciwnie - ta postać drażni i fascynuje na przemian, przyciąga i odpycha, jakby podświadomie budowała wokół siebie mur niedostępności, nawet jeśli to, czego najbardziej potrzebuje, to dziwnie nieosiągalna bliskość.
Leszek Dawid przeprowadza na widzu ten sam eksperyment, którego obiektem są przyjaciele i znajomi Ki. To ich szokuje dezynwoltura młodej matki gotowej podrzucić dziecko niemal przypadkowej osobie, byle tylko wieczorem pójść do klubu. To oni dają Ki palec i ze zdumieniem patrzą, jak dziewczyna łapczywie bierze z miejsca całą rękę. To dla nich Kinga jest osobą naiwną, niezbyt lotną i społecznie upośledzoną ("Jesteś chora" - słyszy wprost), a z drugiej strony niezawodnym kompanem, bez którego trudno wyobrazić sobie dobrą imprezę.
Nie przypadkiem Ki zamiast imion używa skrótów: o synu mówi Pio (Piotrek), o chłopaku, od którego odchodzi i który jest ojcem synka - Anto (Antoni), a na nowego współlokatora - Miko (Mikołaj). Bo Kinga to trochę dziecko, a trochę kobieta z chronicznym niedostatkiem czasu, którego żałuje na nadmiar słów i politycznie poprawną etykietę. Reżyser i operator Łukasz Gutt, zamiast opisywać bohaterkę wielkimi literami, kapitalnie pokazują ją w ruchu, działaniu, w ciasnych wnętrzach i szybko zmieniających się ujęciach. Ta niezaradna ponoć dziewczyna ma w sobie taką energię, że momentalnie zaraża nią świat wokół - ilu dziś polskich filmowców potrafi być tak blisko tego, o kim opowiada?
Roma Gąsiorowska w swojej prawdopodobnie najlepszej dotąd roli (docenić trzeba, jak powściągnął reżyser typową dla niej nadekspresję) nie tylko zagarnia cały film, ale też swoją postać ładnie niuansuje. Jeśli nawet - jak usłyszałem na festiwalu w Gdyni - jest współczesną hubą żerującą na innych, trudno rozróżnić, gdzie kończy się w niej spontaniczna trzpiotowatość, a zaczyna cynizm. Zwłaszcza że tło, na którym się pojawia - wyjątkowo ładnie niedookreślone i rozmyte - żadnym pozytywnym kontrapunktem być nie może. Mikołaj (Krzysztof Ogłosza) sam nie potrafi utrzymać swojego życia w ryzach, Antoni (świetny Adam Woronowicz) pod maską chłodnego racjonalisty ("Utoruj to przejście" - rzuca tak naturalnie, jakby chciał powiedzieć "Kupiłem bułki") kryje rozliczne, zdaje się, fobie, specjalistka od sztuki współczesnej niby wścieka się na wykorzystywanie przez innych, ale też sama nie zawaha się żerować na cudzym życiu, a bezpardonowo traktowana matka (Dorota Pomykała) jest tak bezradna, że na kolejną chamską odzywkę reaguje... wyciągnięciem pieniędzy z bankomatu.
Nie ma w "Ki" żadnej wojny kobiet i mężczyzn. Nie wojują nawet mężczyźni z mężczyznami (chociaż czasem dadzą sobie po mordzie), kobiety z kobietami, ci wyżej postawieni (jak grany przez Krzysztofa Globisza dyrektor ośrodka pomocy społecznej) z tymi, którzy żebrzą o pomoc. Jeśli toczy się tu walka, to z wciąż niemożliwą do obłaskawienia codziennością i własną niemocą. Kto wie, może w przypadku Ki zmieni się ona niedługo w siłę?
Obraz można obejrzeć w Klubie Dobrego Filmu w Resursie w środę o godz. 12 i 18. Bilety po 12 zł.
Wszystkie komentarze