Artur Farbiszewski: Jest Pan tu w interesach czy dla przyjemności?
Yung A. Le: Z obu powodów. Byłem wcześniej w Krakowie, odwiedziłem obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. Ale tu, w Radomiu głównym celem jest biznes.
Czym zajmuje się Pan w firmie?
- Jestem odpowiedzialny za interesy Lockheed Martin w Europie Środkowej i Południowej oraz w Izraelu.
Czy lotnictwo jest najważniejszym działem Lockheed'a?
- Pod względem przychodów? Tak, zdecydowanie.
Lubi Pan takie imprezy?
- Tak, lubię pokazy. To okazja do spotkania z klientami ale również do obejrzenia naszych produktów w locie. Nie mam na myśli tylko F-16, ale również samoloty Hercules. W Radomiu jestem po raz pierwszy i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem zarówno tej imprezy jak i samego miasta.
Jako jeden z szefów takiej wielkiej firmy lotniczej prywatnie pewnie jest Pan pilotem?
- Nie, nie jestem. Ale od 28 lat zajmuję się lotnictwem od inżynierskiej strony i czasami czuję się jak pilot.
Konstruktorzy Lockheed zaprojektowali wiele niesamowitych samolotów. Czy ma Pan jakiś ulubiony?
- Tak jak kocham wszystkie moje dzieci, tak jest też z naszymi produktami - kocham je wszystkie.
Jaka jest przyszłość F-16? Jak długo zamierzacie rozwijać ten samolot?
- Wszystko zależy od klientów. W tym momencie prowadzimy rozmowy z dwoma klientami, które zostaną sfinalizowane w tym albo w przyszłym roku. Oprócz tego jest jeszcze trzeci klient. Tak naprawdę nie wiadomo więc, ile jeszcze powstanie wersji tego samolotu.
Jak Pan widzi przyszłość lotnictwa wojskowego? Czy za 20-30 lat na tego typu pokazach oglądać będziemy popisy maszyn bezzałogowych?
- Zdecydowanie nie. Samoloty załogowe zawsze pozostaną w użyciu. Są takie decyzje, które zawsze będzie musiał podjąć pilot, a nie maszyna.
Wszystkie komentarze