Pijani zamiast do policyjnej izby zatrzymań wciąż są przewożeni na szpitalne oddziały ratunkowe. Nie tylko w nocy, ale także w dzień - skarżą się pracownicy SOR-ów
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Jak już pisaliśmy, izba dla nietrzeźwych przy policji pracuje tylko w nocy - od 20 do 8 rano. W dzień pijani nadal są przywożeni na SOR-y. Okazuje się jednak, że w nocy także nie wszystkie osoby nietrzeźwe są przyjmowane do wytrzeźwienia przez policyjną izbę. Pracownicy SOR-ów mówią, że policja nie chce przyjmować tych najbardziej pijanych, także w nocy.

- W nocy z ubiegłego piątku na sobotę na naszym korytarzu leżało dziewięć pijanych osób - mówi pielęgniarka pracująca na jednym z SOR-ów. - Kiedy prosiliśmy, żeby karetka odwiozła ich na policję, usłyszeliśmy, że to niemożliwe, ponieważ tam przyjmują tylko tych pijanych, którzy mają do trzech promili alkoholu we krwi. Pomimo że izba przy policji działa, wciąż musimy zajmować się pijanymi, zamiast pacjentami potrzebującymi pomocy - dodaje.

Zapytaliśmy o tę sprawę komendanta miejskiego policji Karola Szwalbego. Ten ze zdziwieniem mówi, że żadne limity w policyjnej izbie nie obowiązują.

Narodowcy podczas marszu: wypier... z uchodźcami. Policja nie interweniuje, nie widzi nienawiści

- To jakiś absurd. Nie wiem, skąd taka informacja. Przyjęcie osoby do wytrzeźwienia albo odesłanie jej do szpitala każdorazowo zależy od decyzji lekarze dyżurującego w izbie zatrzymań - sprawę dementuje szef radomskiej policji. - Umowa jest tak skonstruowana, że zatrudniony personel medyczny bierze pełną odpowiedzialność za zdrowie i życie. Dlatego w niektórych sytuacjach, np. bardzo głębokiego upojenia, lekarz podejmuje taką decyzję, ja nie czuję się kompetentny do jej oceny - dodaje Szwalbe.

Sytuacja wygląda obecnie następująco: pijane osoby są przewożone karetką do policyjnej izby zatrzymań, gdzie dyżurujący lekarze ocenia ich stan i podejmuje decyzję, czy przyjmuje do wytrzeźwienia na izbę, czy odsyła do szpitala.

- Policjanci mogli odmówić przewiezienia osoby do policyjnej izby, dlatego że podczas weekendu pomieszczenia zatrzymanych mogły być zajęte - podkreśla Szwalbe. - Z tego co wiem, w porównaniu z pierwszymi dwoma tygodniami września obecnie liczba osób przewożonych do policyjnej izby do wytrzeźwienia wzrosła - zaznacza komendant.

Pracownicy SOR-ów mówią, że to rozwiązanie dziwne. W praktyce jest tak, że trafiają do nich osoby najbardziej pijane, a właśnie te są szczególnie uciążliwe dla pielęgniarek i lekarzy, a przede wszystkim dla pacjentów.

Mniej pijanych trafia na SOR w Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym na Józefowie. Jednak dyrektor lecznicy ds. pielęgniarstwa i średniego personelu medycznego Sabina Ucińska mówi, że nie zostało to spowodowane otworzeniem izby przy policji.

- Od czerwca obowiązują nowe zasady, zgodnie z którymi w szpitalach nie ma już ostrych dyżurów, a pacjenci są przewożeni tam, gdzie jest najbliżej - mówi Ucińska. - Nasz szpital znajduje się na obrzeżu miasta, a wcześniej osoby pijane były do nas przywożone zazwyczaj z okolic Śródmieścia. Dlatego teraz jest ich mniej, choć wciąż zdarzają się takie przypadki, że ludzie trzeźwieją na naszych korytarzach zamiast na nowej izbie przy policji - dodaje dyrektorka.

Z kolei Andrzej Gajda, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Radomskiego Szpitala Specjalistycznego, zwraca uwagę, że decyzja o tym, co zrobić z pijanym człowiekiem potrzebującym pomocy, jest bardzo trudna i zawsze indywidualna.

- Na lekarzach spoczywa wielka odpowiedzialność, ponieważ alkohol często maskuje objawy chorobowe - mówi Gajda. - Uważam też, że policyjna izba nie rozwiąże tego problemu, potrzebne są inne działania. Moglibyśmy np. w szpitalu urządzić specjalne pomieszczenie, w którym przebywałyby takie osoby. Ale to też wymaga pieniędzy na sprzęt i zatrudnienie dodatkowego personelu. Jednak w pewnym sensie rozumiem lekarza, który odsyła pijane osoby do szpitala - podkreśla.

Przypomnijmy, izba dla nietrzeźwych przy policji ruszyła z opóźnieniem i działa od września.

To projekt pilotażowy, który w obecnej formule będzie realizowany do końca roku. Jego koszt to 300 tys. zł rocznie. Na tę kwotę składają się miasto oraz ościenne gminy. Wiceprezydent Anna Białkowska mówiła, że na razie miasta nie stać na utrzymanie całodobowej placówki.

Czytaj więcej o Annie Białkowskiej

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Monika Tutak-Goll poleca
Czytaj teraz
Więcej
    Komentarze
    Zlikwidować co drugi sklep spożywczo-alkoholowy i absolutnie wszystkie nocne sklepy z gorzałą nawet gdyby to miało oznaczać bankructwo "miasta" - SUBITO !!! Publikować zdjęcia naflekowanych fetniaków na "banerach" ... podwyższyć ceny gorzały do absurdu jak w Norwegii ... karać obowiązkowymi pracami społecznymi ... co robi Białkowska poza drukowaniem broszur? AMOK - kraj "śfientego" jest skąpany w gorzale!
    już oceniałe(a)ś
    3
    0
    vvBBaIc5mZX0ujdizbr2vIbq2psqEf3CtEGNSzkfm3E=