W ubiegłym roku zapadła decyzja: koniec z koszeniem działki. Od razu nie było widać spektakularnych zmian, ale w tym roku wszystko wybuchło. Nagle na działce zrobiło się żółto, fioletowo, błękitno, czerwono. Natura naprawiła to, co niszczyliśmy przez lata. A gdybyśmy masowo zrobili tak w Radomiu?
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

W ubiegłym roku bliska mi osoba przestała kosić działkę, choć robiła to od kilkudziesięciu lat. Zaoszczędziła sobie wielu godzin przy warczącej kosiarce, można je spędzić ciekawiej. W ubiegłym roku nie było widać jeszcze spektakularnych zmian, ale w tym wszystko wybuchło. Nagle na działce zrobiło się żółto, fioletowo, błękitno, czerwono, kwitną maki, chabry, rzepak i wiele roślin, które dopiero poznaję. Teraz trawa sięga trochę powyżej kolan dorosłego człowieka, mam wrażenie, że jest jej więcej. Zniknęły łyse placki wypalone słońcem. Wystarczyło kilkanaście miesięcy, by natura naprawiła to, co niszczyliśmy przez lata.

W niedzielę razem z działaczami stowarzyszenia Nasz Bóbr chodziłam brzegiem Mlecznej. Szukaliśmy śladów niszczenia bobrowych siedlisk. Oglądaliśmy też efekty „renaturyzacji” Mlecznej i Cerekwianki. Mniejsza rzeczka wygląda dziś jak rów wytyczony od linijki. Na Mlecznej tworzone są dziwne kaskady, zakola wykopano koparką, brzegi wyłożono wikliną. Człowiek postanowił zrobić coś za naturę, przekonany, że zrobi to lepiej.

Roman Głodowski, współzałożyciel stowarzyszenia Nasz Bóbr, jest pewien, że bobry nad Mleczną wrócą i efekty programu LIFE przebudują tak, by groźne dla najbliższego otoczenia Mlecznej nie były ani susze, ani nawalne opady deszczu. Naprawią to, co człowiek zrobił źle.

Co by się stało, gdybyśmy w mieście zaniechali pewnych działań? Ile godzin pracownicy miejscy mogliby poświęcić na coś innego, gdyby nie golili trawników co dwa tygodnie? Na co innego moglibyśmy wydać pieniądze, które poszły na wyrównanie Cerekwianki?

Przeszliśmy już przez opryski przeciw komarom i kleszczom jak przez chorobę wieku dziecięcego. Miasto stosowało je przez kilka lat, do momentu gdy ktoś w urzędzie zrozumiał, że przynoszą więcej szkód niż pożytku, że giną też owady, które chcemy mieć w naszym otoczeniu.

Mam nadzieję, że tak samo przejdziemy przez chorobę bezrefleksyjnego koszenia trawników i chorobę prostowania rzek. Chorujemy już długo.

Natura zna najlepsze lekarstwa.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Komentarze
Jesteśmy chyba wprowadzani w błąd - nie wystarczy przecież jedynie zrezygnować z koszenia trawnika?
Potrafię wskazać w naszym mieście dziesiątki miejsc, które od lat nie widziały kosiarki - ale rosną tam tylko pokrzywy po pas...
Kwietną łąkę widziałem chyba jedynie w okolicy M1! - brawo dla realizatora pomysłu
już oceniałe(a)ś
0
0
stgU2mR7sY6fW6tXncQcuIR7xhrnFTa4Sey1oapbmVQ=