Jeśli poseł nie będzie miał wiedzy od ludzi, od przedsiębiorców, to za chwilę nastąpi oderwanie od rzeczywistości. Przez cztery lata żyłem wśród normalnych ludzi, wiem, że pewne rzeczy trzeba poprawić, zmodyfikować, by w naszym kraju było lepiej - mówi Marek Wikiński.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

ROZMOWA Z MARKIEM WIKIŃSKIM, BYŁYM POSŁEM SLD, OBECNIE 10. MIEJSCE NA LIŚCIE PO

Magdalena Ciepielak: Zgłupiał pan?

Marek Wikiński: ???

Leszek Rejmer, szef SLD, gdy zapytałam go o start Marka Wikińskiego z listy PO, powiedział, że w to nie wierzy i nawet do pana nie zadzwoni, bo powie pan pewnie: zgłupiałeś? Blefował?

- Proszę jego pytać.

Od jednego z działaczy Sojuszu usłyszałam: to jest cały Marek, on te swoje gierki już wcześniej rozgrywał...

- Ja nie rozgrywałem żadnych gierek, do samego końca płaciłem składki członkowskie. Po przegranych wyborach w 2011 r. złożyłem dymisję ze wszystkich funkcji partyjnych, a przypomnijmy, że byłem członkiem Rady Krajowej i wiceprzewodniczącym mazowieckiej rady SLD. Stałem się szeregowym członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który zbierał podpisy, rozdawał ulotki i wpłacał pieniądze na kampanię samorządową. A po tej kampanii, kiedy SLD uzyskał bardzo słaby wynik, wydawało mi się, że tak jak ja się zachowałem po wyborach parlamentarnych, tak władze partii też wezmą na klatę przegraną, a tu się dowiedziałem, że wybory zostały sfałszowane. Jako demokrata, były poseł, który w Sejmie uchwalał przepisy ordynacji wyborczej, wiem, że każda partia polityczna ma możliwość wystawienia we wszystkich obwodowych komisjach wyborczych mężów zaufania i patrzenia na ręce komisjom, do których może też desygnować swoich kandydatów.

Później była absurdalna decyzja władz partii o kandydaturze Magdaleny Ogórek w wyborach na urząd prezydenta RP. 16 stycznia, w dniu pogrzebu męża stanu, byłego premiera i marszałka Sejmu Józefa Oleksego, została ogłoszona kandydatura, która nie została zatwierdzona przez konwencję krajową SLD. A potem była kompromitująca kampania wyborcza, wybory i dramatyczny wynik kandydatki. I brak jakiejkolwiek refleksji, bo odpowiedzialność polityczną za ten żenująco niski wynik poniósł jedynie wiceprzewodniczący SLD Leszek Aleksandrzak z Wielkopolski, szerzej nieznana osoba w Rzeczypospolitej. Zupełnie, jakby to on podejmował decyzje w SLD...

Kolejny ruch to była decyzja o zawiązaniu koalicji wyborczej z Ruchem Palikota, który zdominował Zjednoczoną Lewicę, i pierwsza odsłona programu antykościelnego, antyreligijnego, pod którym ja się nie mogę podpisać. Podjąłem więc decyzję o niestartowaniu w wyborach parlamentarnych z list ZL. A później już życie potoczyło się bardzo szybko. W środę, 2 września, zadzwoniła pani premier Kopacz, która zapytała, czy nie wystartowałbym z listy Platformy Obywatelskiej. Nie było żadnych targów, negocjacji, dowiedziałem się, że będę na 12. pozycji, po czym zadzwonił przewodniczący Platformy z informacją, że Rada Krajowa PO stwierdziła, że lepszą pozycją będzie strzał w dziesiątkę i umieszczenie mnie na 10. miejscu. Jeżeli więc ktoś mówi, że był to jakiś deal, jakiś targ, to jest to bzdura.

Miejsce 10...

- Nie negocjowałem z dwóch powodów. Pierwszy: to była bardzo szybka decyzja, pani premier dała mi 10 minut na odpowiedź i zdążyłem ledwie zadzwonić do żony, by wyraziła zgodę, bym do tego szaleństwa wrócił. Drugi: nie chcę być słoniem w składzie porcelany, który wchodzi i się rozpycha łokciami między ludźmi, którzy lata całe startowali z PO w różnego rodzaju wyborach. I teraz, kiedy trójka bardzo doświadczonych parlamentarzystów, bo także pan poseł Czechyra, nie startuje, wielu ludzi z PO liczy, że to oni zajmą ich miejsce. Przepychanie się jak najwyżej do czoła listy byłoby źle odebrane, dlatego nie spierałem się, nie targowałem, tylko z pokorą przyjąłem tę propozycję, bo mam świadomość, że to ludzie decydują, a nie kto jak karty rozdaje.

W sierpniu rzecznik SLD mówił mi, że Rejmer jest na liście pierwszy, pan drugi, trzecia Danuta Grabowska. To mało eleganckie, że Rejmer dowiedział się z mediów o pana starcie z listy PO. Narobił pan SLD sporo kłopotów.

- O tym, że sam nie jest pierwszy, Leszek Rejmer dowiedział się - zdaje się - jako ostatni. Mówiąc szczerze, nie było takiej listy z moim nazwiskiem i pani poseł Grabowskiej. Zadzwoniłem do Rejmera w czwartek z samego rana. To był drugi telefon, pierwszy był do przewodniczącego mojego macierzystego koła Stanisława Gąsiora. Bo to on jako jedyny w oficjalny sposób przed wieloma miesiącami, kiedy nie było jeszcze mowy o aliansie z Ruchem Palikota, zadzwonił do mnie i zapytał, czy zgodziłbym się, aby koło desygnowało mnie jako kandydata do banku danych. Wyraziłem na to zgodę, potem się dowiedziałem, że wszystkie koła zgłaszały moją osobę; mało tego, zdecydowana większość rad powiatowych z regionu też mnie wystawiała. Tłumaczyłem, dlaczego nie chcę kandydować, a potem przyszedł jeszcze ten plakat ZL i to była kropla, która przelała czarę goryczy.

Mówi pan o tym plakacie antykościelnym?

- Z hasłem "Szkoły budujmy, księży opodatkujmy". Ja uczę studentów, że w Polsce istnieje system opodatkowania księży. Może on nie jest doskonały, może stawki są nieadekwatne, może trzeba by zrobić analizę, czy parafianie na tyle się wzbogacili, że księża mogą płacić większe podatki. Ale że nie ma systemu, nie wolno mówić, bo to jest kłamstwo.

Kiedy zacytowałam pana, że nie jest pan antyklerykalny, zadzwonił jeden z działaczy SLD z pytaniem, czy naprawdę mi pan tak powiedział. Chyba był zdziwiony...

- Ja jestem zwolennikiem świeckiego państwa, zwolennikiem rozdzielenia państwa od Kościoła. Co Bogu, to boskie, co cesarzowi, to cesarskie, ale już publicznie w 2010 r., kiedy byłem szefem kampanii Grzegorza Napieralskiego na prezydenta RP, oponowałem przeciwko wypowiedziom kolegów, którzy chcieli wyprowadzać religię ze szkół do sal katechetycznych. Mówiłem słowami mojej żony, że takie wyprowadzenie spowodowałoby, że musiałaby dwa razy jeździć w tę i z powrotem, by zawieźć dziecko na religię do kościoła, a tak ma komfort, że dziecko jest pod opieką w szkole i większość naszych znajomych, którzy mają dzieci w wieku naszego młodszego syna, uważa podobnie.

Niektórzy mówią, że to dwójka na liście SLD pana ubodła...

- Jak się chce psa uderzyć, to się kij zawsze znajdzie. Publicznie mówiłem, że potrzebny jest nowy lider, który będzie ciągnął listę. Bo w 2011 r. wszyscy w SLD żyli w głębokim przekonaniu, że jeden mandat na liście to będzie na 100 procent i posłem zostanie Wikiński z jedynki. Tymczasem najsłabsi kandydaci SLD mieli po 150 kilka głosów, a najsłabszy wynik na liście Ruchu Palikota to było ponad tysiąc głosów. I mimo że ja zdobyłem więcej głosów od Armanda Ryfińskiego, lista Ruchu Palikota zdobyła więcej głosów i to on objął mandat, a nie ja. Taka jest ordynacja. Mówi jedno: każdy na liście ma szanse zostać posłem, o tym decyduje liczba głosów, jaką wyborcy postawią przy jego nazwisku.

W wyborach 1993 r., jeszcze z SdRP, pani Danuta Grabowska była druga na liście, a pani śp. Regina Pawłowska trzecia i to obie panie zostały posłankami, a nie lider listy. Tak że to ludzie decydują, kto będzie ich reprezentantem. W 2001 r. z 7. pozycji dostałem najlepszy wynik, wyprzedzając Danutę Grabowską, która była druga na liście, i Tomasza Nałęcza, który był pierwszy.

Dalej ma pan serce po lewej stronie?

- Dalej mam serce po lewej stronie, uważam, że lewica jest Polsce potrzebna. A dzięki decyzjom pani premier Ewy Kopacz, która otworzyła listę PO na ludzi od lewa do prawa, jeżeli mieszkańcy ziemi radomskiej będą chcieli, aby człowiek o umiarkowanych poglądach był ich przedstawicielem w Sejmie, to będę te poglądy mógł reprezentować.

Jaki jest teraz pana status w SLD?

- Zgodnie ze statutem SLD na podstawie art. 5 ust. 2 rada powiatowa może wyrazić zgodę na start z innej listy niż lista SLD. Przypomnę, że SLD nie startuje samodzielnie w tych wyborach, nie wystawił listy, w związku z tym że nie było czasu, aby przechodzić całą procedurę, skorzystałem z innego zapisu statutu. Pozwala on z zachowaniem na pamiątkę legitymacji członkowskiej złożyć członkostwo. I tak też zrobiłem, nie mam żadnych zaległości składkowych.

Wstąpi pan do Platformy?

- Wielu ludzi mnie o to pyta, ale uważam, że takie przejście z dnia na dzień nie byłoby akceptowane przez wyborców. Wydaje mi się, że dzisiejsza formuła, kiedy startuję dzięki użyczeniu dla mnie listy PO, jest lepsza. Wszyscy wiedzą, jaki mam rodowód i życiorys. Ja się ich nie wstydzę i z podniesioną głową chodzę między ludźmi. Sądzę, że trzeba poczekać do wyniku wyborów. To ludzie zdecydują, czy Wikiński jest potrzebny w Sejmie. Znają mnie z pracy parlamentarnej, rządowej. Samorządowcy wiedzą, że zawsze mogą liczyć na moją pomoc. Prawda jest taka, że jeśli Platforma będzie nadal rządziła, to to, kto będzie posłem z okręgu, ma trzeciorzędne znaczenie, bo to pani premier Ewa Kopacz będzie grała nadal pierwsze skrzypce i ona będzie wspierała nasze miasta, gminy i powiaty w regionie. Natomiast gdyby inne ugrupowanie rządziło, to to, kto będzie reprezentantem mieszkańców o umiarkowanych poglądach, będzie miało fundamentalne znaczenie. Bo zarówno prezydent Witkowski, jak i inni samorządowcy z naszego regionu potrzebują ogromnych pieniędzy z budżetu państwa do kontynuowania inwestycji i trzeba będzie za tymi pieniędzmi chodzić.

Czy jeśli premier Kopacz by nie zadzwoniła, to zostałby pan w SLD?

- Nie startowałbym do Sejmu. Uważam, że ten alians z Palikotem odbije się Sojuszowi czkawką. Jeżeli Zjednoczona Lewica wejdzie do Sejmu, to idę o zakład, że posłowie Ruchu Palikota nie będą tworzyli wspólnego klubu z posłami SLD. To się wszystko rozpadnie.

Nie wyszedłby pan z partii, by to powstrzymywać?

- W SLD byłem 14 lat, a wcześniej jeszcze trzy lata w SdRP. Pomimo tak długiego stażu uważam, że szeregowy członek partii nie ma wpływu na to, co zrobią wybrani posłowie w Sejmie.

W maju 2011 r. w jednym z wywiadów ogłosił pan: "Sezon transferowy został uroczyście otwarty. Współczuję działaczom PO...". To a propos Bartosza Arłukowicza, który z SLD poszedł na ministra zdrowia w rządzie PO. Teraz otworzył się nowy sezon?

- Pani porusza coś, za co bardzo pani dziękuję. Bo był czas, kiedy za przyjście do Platformy dostawało się jedynkę na liście i fotel ministra konstytucyjnego. Ja przychodzę na listę PO w sytuacji, gdy partia dołuje w sondażach i nie wiadomo, czy dalej będzie rządziła. I pewnie gdyby Platforma miała dzisiaj 55 proc., poparcia, to by na swoje listy nie zaprosiła nikogo, tylko działacze z najdłuższym stażem byliby na tych listach. Jest określona sytuacja polityczna, ale do wyborów jest szmat czasu i wiele się może wydarzyć. Na sześć tygodni przed wyborami prezydent Komorowski twierdził, że nie ma z kim przegrać. Dzisiaj można odnieść wrażenie, że jedno z ugrupowań także cierpi na grzech pychy.

Liczy pan na głosy elektoratu PO czy SLD? Nie obawia się pan, że ci z lewa powiedzą: zdradził, poszedł na listy Platformy, bo ta lepiej stoi w sondażach niż lewica, a z kolei do elektoratu PO może się pan "nie przeszczepić".

- Liczę na głosy ludzi myślących zdroworozsądkowo. Po pierwsze, z badań socjologicznych wynika, że na PO w ostatnich wyborach parlamentarnych głosowała bardzo duża grupa wyborców, którzy w 2001 r. głosowali na SLD. Po drugie, dostaję wiele SMS-ów, telefonów od ludzi, którzy deklarują swoją pomoc w kampanii wyborczej i zapewniają, że oddadzą na mnie głos. Więc liczę przede wszystkim na tych wyborców, którzy głosowali na Marka Wikińskiego w 2001 roku i kolejnych wyborach. Po drugie, prawie 42 tys. osób głosowało na Ewę Kopacz, prawie 8 tys. na Radosława Witkowskiego. To jest w sumie prawie 50 tys. wyborców. Armia ludzi, którzy dzisiaj, w związku z objęciem przez Radosława Witkowskiego funkcji prezydenta oraz decyzji premier Kopacz o starcie do Sejmu z Warszawy, przy kimś postawią krzyżyk. I wierzę głęboko, że bardzo wielu tych wyborców postawi krzyżyk przy nazwisku kandydata na pozycji 10.

Pamiętam wieczór wyborczy w PiS w 2011 r. Kiedy okazało się, że pan nie będzie już posłem, słyszałam głosy: szkoda, bo Marek Wikiński pomagał, otwierał drzwi..

- Pomagałem prezydentowi Andrzejowi Kosztowniakowi, a dzisiaj chcę się postawić do dyspozycji samorządowcom wybranym w wyborach 2014 r. Jeżeli mieszkańcy naszego regionu będą chcieli, bym to ja był w Sejmie, to będzie ich wola i decyzja i dalej będę pomagał prezydentowi Witkowskiemu, burmistrzom i wójtom, a przede wszystkim ludziom.

Zaraz po przegranych wyborach 2011 r. dostał pan miejsce w radzie nadzorczej Administratora...

- Pan prezydent Andrzej Kosztowniak zaproponował mi tę funkcję i publicznie to tłumaczył właśnie tym, że zawsze mógł na mnie liczyć, że go wspierałem, mógł dzwonić o północy. Spotykaliśmy się bardzo często i jeśli chciał, bym pomagał jakieś "drzwi otwierać", to próbowałem. Nieraz skutecznie.

A teraz będzie pan pracował na to, by Radosław Witkowski wypełnił obietnice wyborcze. A trochę naobiecywał. I miał być deszcz pieniędzy dla Radomia, a możemy mówić chyba najwyżej o kapuśniaczku...

- Myślę, że nikt nie odważy się zerwać kontraktu na budowę zachodniej obwodnicy Radomia w ciągu drogi krajowej S-7. Wierzę głęboko, że niezależnie od tego, kto będzie rządził, będzie budowana S-12, że będzie kontynuowana przebudowa linii nr 8, zakończony zostanie remont stacji za 100 mln zł. To nie są małe pieniądze, inne regiony mogłyby pozazdrościć.

Ale to wszystko idzie bardzo wolno, przetarg na obwodnicę zachodnią był ogłoszony w 2009 r. Dwa razy można ją już było zbudować.

- Dlatego uważam, że ziemia radomska potrzebuje ludzi umiejących otwierać drzwi i "popychać" sprawy, bo konkurencja jest olbrzymia. Wiele regionów wyciąga rękę do budżetu centralnego po pieniądze i niestety czasami są skuteczniejsi od nas. Ale też trzeba mieć świadomość, że pewne działania są rozpoczynane za jednej władzy, kontynuowane przez drugą, a dopiero trzecia przecina wstążkę. Ja jestem zwolennikiem modelu kieleckiego, tam elity potrafią się dogadać, nad rzeczami strategicznymi wspólnie działać i wspierać się nawzajem.

Za prezydenta Kosztowniaka były spotkania ponad podziałami, ale się szybko skończyły, bo zamiast dialogu były kłótnie, jeden uczestnik wysłał drugiego do Krychnowic...

- Ja jestem człowiekiem dialogu, otwartym na innych ludzi, potrafię się dogadywać, rozmawiać z przedsiębiorcami. Tak jak inni politycy wystrzegali się jak ognia rozmów z przedsiębiorcami, ja zawsze współpracowałem z Izbą Przemysłowo-Handlową i z BCC. Jeśli poseł nie będzie miał wiedzy od ludzi, od przedsiębiorców, to za chwilę nastąpi oderwanie od rzeczywistości. Przez cztery lata żyłem wśród normalnych ludzi, wiem, że pewne rzeczy trzeba poprawić, zmodyfikować, by w naszym kraju było lepiej.

Co by pan doradził prezydentowi w sprawie lotniska?

- Pan prezydent zna moje stanowisko w tej sprawie. Uważam, że podejmie męskie decyzje, zresztą mówił o tym na łamach "Gazety Wyborczej". Jako mieszkaniec uważam, że należy uruchomić loty do Irlandii, Wielkiej Brytanii i Norwegii, bo tam pracuje wielu mieszkańców Radomia, Kozienic i innych miejscowości.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Michał Olszewski poleca
Czytaj teraz
Więcej
    Komentarze
    "Jestem człowiekiem dialogu" - mocne! Taka zdolność do "dialogu" czasami POmaga nawet znaleźć kamizelką ratunkową na tratwie "obywatelskiej" :) Tak to już się dziwnie składa, że mieląc jęzorem nic jeszcze nie zbudowano, a każdy CZŁOWIEK HONORU zarabia na życie uczciwie pracując!
    już oceniałe(a)ś
    9
    0
    "Wiem, że pewne rzeczy trzeba poprawić" Wot i surpriza - kolejny chętny do POprawienia swojego budżetu domowego, hehe :)
    już oceniałe(a)ś
    6
    0
    Gdyby ten gość tak łudząco by nie przypominał z wyglądu wujka Tadka, to można by POmyśleć, że to kolejny POtomek Mojżesza przepychający się bezpardonowo do koryta wypełnionego darmowymi szekelami ... aj-waj :)
    już oceniałe(a)ś
    6
    0
    "Jeśli poseł nie będzie miał wiedzy od ludzi, od przedsiębiorców, to za chwilę nastąpi oderwanie od rzeczywistości" Wybieramy posła jako naszego przedstawiciela dysponującego wiedzą i doświadczeniem wynikającym z jego doświadczeń życiowych i zawodowych. Kandydowanie to nie czas na naukę i słuchanie ludzi. Oddając głos oczekujemy gotowych rozwiązań. Rzeczywistych a nie wyimaginowanych. Pan Wikiński miał już swoja szansę. Pozytywnych efektów jego działań jakoś nie kojarzę.
    już oceniałe(a)ś
    5
    0
    dziewczyny i chłopaki z SLD i ZL. Podziękujcie losowi, Bogu, kolesiom z PO, że pozbyliście się tego jegomościa i już nikt nie skojarzy go z lewicą.
    już oceniałe(a)ś
    5
    0
    KzQIsTfdPjmUDztSvWdQjRjxe/R8c7gLwzgS8Pfr+oI=