15 lat pubu to już niemal dwa pokolenia bywalców. Ci, którzy przychodzili tu, gdy kończyli liceum, zaczynali studia, teraz mają już ponad 30 lat, pracują, założyli rodziny. I nadal wpadają.
' Pół roku temu w piątkowy wieczór młoda dziewczyna prosiła o piwo, ja poprosiłem ją o dowód, miała. Powiedziała do mnie tak: ''A pan wie, że tutaj przychodziła moja mama do pana, do baru, i jak jej się przyznałam, że ja tu teraz przychodzę, ona się wkurzyła i powiedziała, że to jest jej bar!'' - wspomina z uśmiechem Janusz.
Są osoby, które tworzą klimat Szkapy. Swoiste legendy. Na pewno jedną z nich jest Witek z Atlantydy, nietuzinkowa postać. - Mieszka w Czerwińsku za Warszawą, mam nadzieję, że nas odwiedzi podczas obchodów urodzin, dostał zaproszenie. Z Witkiem jest ten problem, że w ciągu roku kilkakrotnie zmienia numer telefonu. Kilka lat temu siedzieliśmy tu wieczorem, przy barze i stwierdziłem, że Witka dawno nie było, nie wiem, co się z nim dzieje. I któryś z chłopaków mówi, że Witek przecież nie żyje. Niemożliwe! Wyciągam telefon, wybieram nr Witka, jeden ciągły sygnał, drugi, czwarty, zaczynam się denerwować. Wreszcie odbiera: ''Halo, tu Witek z Atlantydy, kto mówi?''. Mówię mu, Witek, wiadomości o twojej śmierci są w Radomiu mocno przesadzone! - opowiada Kiełczyński. - Ucieszyłem się bardzo, że wszystko z nim w porządku. W miarę możliwości odwiedza Szkapę. Pamiętam, że na początku lokalu w piątkowe popołudnie Witek przyszedł z gitarą, zaczął grać, jakaś młodzież siedziała przy stolikach i kilku urzędników. Przyszli sobie po pracy na grzane piwko. Witek zaczyna grać i w pewnym momencie słyszę głosy do niego ''przestań, przecież ty nie umiesz grać!''. Witek biedny przychodzi do mnie i mówi, że on tu już nie będzie grać, bo panom się nie podoba. Podszedłem do tych urzędników i wytłumaczyłem, że Witek tu dziś będzie grał, czy im się to podoba czy nie. Upierali się, żeby poszedł. Dodałem, że on jest tu na moje osobiste zaproszenie i cały wieczór będzie grał. I tak się złożyło, że po kilkunastu minutach postawili Witkowi piwo, pogadali i już się wszyscy dobrze czuli. Żeby było śmieszniej, miesiąc później miałem w urzędzie jakąś sprawę do załatwienia. I trafiłem akurat na tego urzędnika, któremu granie Witka się bardzo nie podobało. Wydawało mi się, że na pewno nie uda mi się pomyślnie tej sprawy załatwić, ale gość miał dystans do siebie i wszystko poszło po mojej myśli - mówi Janusz.
Jak wspomina dalej, postacią znaną i lubianą w Naszej Szkapie był też Sławek Lebiedź. - Bardzo barwna persona, informatyk, człowiek mający wiele zdolności, ciekawie opowiadający historie, z humorem. Każdy wieczór w jego towarzystwie to barwne rozmowy, często kłótnie, ale bez chowania urazy. Był to chłopak, który zrobił sobie głodówkę, przez 33 dni nie jadł. Martwiłem się wtedy o niego, dzwoniłem często, żeby sprawdzić, jak się miewa, był moim kumplem - dodaje Kiełczyński.
Wszystkie komentarze