W Klubie Dobrego Filmu w Resursie w środę obraz "Jak w zwierciadle". Seanse o godz. 12 i 18. Bilety w cenie 10 zł.
RECENZJA
Szwecja 1960 (Sasom i en spegel). Reż. Ingmar Bergman. Aktorzy: Harriet Andersson, Las Passgard, Max von Sydow, Gunnar Bjoernstrand
Karin (Andersson), jej mąż Martin (von Sydow), brat "Minus" (Passgard) i ojciec David (Bjoernstrand) - śmiejąc się i przekomarzając - wychodzą z morza na wyspę, gdzie pomieszkują w letniskowym domku. Serdeczna atmosfera to tylko pozór - w jednej chwili wszyscy dziękują Davidowi za prezenty, jakie przywiózł im ze Szwajcarii, choć przed momentem komentowali z przekąsem, że "kupił je w ostatniej chwili". W swoich "rodzinnych" rolach zagubieni są wszyscy: chłodny i niespełniony pisarsko ojciec ("powinieneś pisać książki kucharskie" - żartuje jedno z dzieci), Martin - wyrozumiały, ale bezradny wobec choroby żony mąż i wreszcie dwójka rodzeństwa - stłamszony wewnętrznie nastolatek "Minus" i jego siostra Karin, która uwodzi i odpycha, wydaje się najbardziej zdolna do empatii - i najbardziej zamknięta w sobie.
Karin (znakomita rola Harriet Andersson) choruje na schizofrenię i - jak dowiaduje się z dziennika ojca - nie ma dla niej ratunku. Dziewczyna coraz bardziej zatapia się w swoim świecie, zaczyna rozmawiać z własnymi przywidzeniami (widzi m.in. Boga jako pająka) - choroba osacza ją, ale daje też dziwne poczucie wolności. Na swój sposób choruje również David, który życie odbiera "na chłodno", wiecznie analizuje i ucieka od bliskich, a jednocześnie nie radzi sobie ze świadomością swojego emocjonalnego kalectwa. Najbardziej sympatyczny wydaje się jednak "Minus". Nastolatek, który miota się między wyniosłym ojcem i nieprzewidywalną siostrą, nosi w sobie kompleks niekochanego dziecka (chłopak sam pisze sztuki), a jednocześnie wydaje się wulkanem uczuciowej i erotycznej energii, która musi znaleźć ujście.
W tym kameralnym, "teatralnym" filmie Bergmana "akcję" zastępują długie rozmowy, realistyczny obrazek przenika się z miniprzedstawieniem "Minusa" i wizjami Karin: oczywiste jest, że nie należy traktować fabularnej historii dosłownie. Ze słynnej trylogii Bergmana ("Jak w zwierciadle", "Goście Wieczerzy Pańskiej", "Milczenie") ten film chyba lubię najmniej: świetnie rysuje tu mistrz gęstą atmosferę braku uczuć i rozpaczliwej tęsknoty za bliskością, ale finał wydaje mi się zbyt dosłowny. Z drugiej strony "Jak w zwierciadle" to rzecz nie tylko o potyczkach z Bogiem, ale i o paradoksach sztuki. Wszyscy tu są - albo raczej chcieliby być - artystami: sztuką jest przecież wymęczona książka Davida, choroba Karin, ale też miłość (tytuł odwołuje się do biblijnego "Hymnu o miłości"), o której na koniec w słynnej rozmowie opowiada "Minusowi" ojciec.
Paweł T. Felis.
Wszystkie komentarze