Przedstawiciele kilkunastu radomskich firm i instytucji podpisali w 2011 r. umowę powiązania kooperacyjnego branży metalowej. Klaster powstał, by wspierać lokalny przemysł metalowy, pokazywać i promować jego potencjał. Przedsiębiorcy chcieli też mieć wpływ na system edukacji, branżę metalową połączył bowiem dotkliwy problem: brak fachowców.
- Bardzo mocno pokutuje w społeczeństwie radomskim przykład spektakularnego upadku Zakładów Metalowych. W środowisko poszedł i zakorzenił się w nim taki oto stereotyp: zakłady padły, to trzeba zawód tokarza i frezera obchodzić szerokim łukiem. Rodzice doradzają więc dzieciom licea. Ja uważam, że jest w tym także trochę takiego zwykłego pójścia na skróty, bo jak młody człowiek nie wie jeszcze, co ma w życiu robić, to rodzice doradzają mu ogólniak. Ale to jest tylko krzywda dla dziecka - podkreśla Janusz Trojanowski, prezes firmy GGG. - Jest bardzo wiele dobrych zawodów, ale profesja obróbki metali w niczym im nie ustępuje i ma przyszłość, bowiem branża metalowa w Radomiu jest w całkiem niezłej kondycji. Jak na razie - dodaje.
I kolejny stereotyp - słyszymy od przedsiębiorców: warunki pracy w przemyśle. Wiele osób wciąż kojarzy firmy metalowe z wielkimi halami, starymi maszynami i stojącymi przy nich robotnikami w kałużach smaru. A praca teraz wygląda zupełnie inaczej. W halach jest czysto i schludnie, a obrabiarki sterowane numerycznie to urządzenia najnowszej generacji. Niektóre kosztują nawet kilka milionów złotych.
Młodzież chętniej wybiera licea, a szkoły zawodowe mają kłopoty z naborem. Pracodawcy zaś mają problem ze znalezieniem dobrego tokarza, ślusarza, technologa czy kontrolera jakości. Jak sobie radzą?
- Prowadząc rekrutację, wybieramy kandydata, który rokuje najlepiej, a następnie go szkolimy, czasami nawet z tak podstawowych umiejętności jak czytanie rysunku technicznego. Oczywiście ponosimy koszty tej nauki - mówi Jan Stańczyk, właściciel firmy Radmot, szef rady Radomskiego Klastra Metalowego.
- Przyjmujemy ludzi z bardzo różnych grup zawodowych, czasami nawet bardzo egzotycznych. I pracujemy z nimi. To trwa rok, nawet do dwóch lat. Na początku stawiają pierwsze kroki pod nadzorem brygadzistów czy bardziej wytrawnych kolegów, potem zaczynają samodzielną pracę - opowiada prezes Trojanowski. Jak zaznacza, podawanie w ogłoszeniach jakichś szczególnych warunków nie ma sensu, bo ludzi z praktyczną wiedzą, jaka jest pożądana w firmach branży metalowej, na rynku po prostu nie ma. - Są wymagane jakieś minima, a więc elementarna wiedza z mechaniki, rysunku technicznego, a potem już tylko mozolna nauka, zdobywanie doświadczenia. Oczywiście nie wszyscy sobie radzą, bo zawody w branży obróbki metali wymagają dużej koncentracji, uwagi i precyzji. Takie szkolenie trwa i kosztuje - podkreśla prezes GGG.
Wiele osób uważa, że obsługa maszyn sterowanych numerycznie wymaga dużej wiedzy inżynierskiej, ale też informatycznej. Tymczasem zdaniem prezesa Stańczyka na obrabiarkach CNC wcale nie muszą pracować inżynierowie. - Ja bym powiedział, że dzisiejszy operator to dawny frezer z wiedzą z obsługi obrabiarek sterowanych numerycznie - ocenia Janusz Trojanowski. I dodaje: - Młodzi ludzie, którzy umieją zrobić użytek ze swojej wiedzy, mają przyszłość. Bo progres w rozwoju takiego człowieka jest od razu zauważalny i wtedy on szybko awansuje, i chodzi tu o awans i kompetencyjny, i finansowy.
Kilka lat temu przedsiębiorcy należący do klastra metalowego uznali, że sami muszą sobie pomóc w rozwiązaniu problemu braku fachowców. - Wtedy do obu szkół kształcących dla naszej branży - Zespołu Szkół Technicznych i Hubala - zgłosiło się na zawody, które nas interesują, ośmiu gimnazjalistów. To już zaczęło wyglądać tak, że przy następnym naborze ktoś zgasi światło w tych szkołach nad kształceniem operatorów obrabiarek CNC. I wtedy już nie było czasu na dyskusję. Trzeba było działać. Poprosiliśmy ówczesnego wiceprezydenta Ryszarda Fałka o możliwość zaistnienia na spotkaniach z rodzicami uczniów - opowiada Janusz Trojanowski.
- Chcieliśmy zmienić wizerunek szkół zawodowych, przedstawić gimnazjalistom i ich rodzicom perspektywy zatrudnienia po takich placówkach. Pokazać, jak wygląda obecnie praca w naszych firmach, na jakim sprzęcie. I przekonywać, że ukończenie zawodówki wcale nie zamyka drogi na studia - mówi Jan Stańczyk.
Prezesi ruszyli więc na spotkania z uczniami i rodzicami gimnazjalistów z ostatnich klas, którzy stają właśnie przed tym ważnym wyborem - liceum, które nie daje zawodu, jest kolejnym etapem przed studiami, czy szkoła zawodowa, po której można mieć fach dający praktycznie gwarancję zatrudnienia.
- Ja bardzo lubię jeździć na te spotkania. Zabieram film nakręcony w kilku firmach. I widzę często zdziwienie i zaskoczenie, że teraz w firmach metalowych pracuje się w warunkach prawie laboratoryjnych. Pokazując, jak wyglądają nasze fabryki, mówiąc o warunkach, perspektywach, potencjale, jaki drzemie w tej branży, otwieramy im szersze spektrum wiedzy o nas, aby i rodzicom, i uczniom zamieszać w głowie i próbować ich sprowokować do przemyślenia, czy te decyzje, które już zapadły bądź się kreują i lawirują w kierunku ogólniaka, są słuszne - słyszymy od prezesa GGG.
- Skutek jest taki, że przekonaliśmy część dzieci i ich rodziców. Udało się zrekrutować najpierw dwa oddziały, a w kolejnym roku trzy. I nie byli to uczniowie z łapanki, ale rzeczywiście przekonani, że warto wybrać zawód, który da im pracę - mówi Jan Stańczyk.
Przedsiębiorcy nie tylko zachęcili młodzież do wybierania szkół zawodowych, ale zdeklarowali się, że będą ją wspierać, fundując wyprawki szkolne, a także nagrody dla najlepszych. Teraz chcą wykonać kolejny krok. Wystąpili do miasta z inicjatywą zorganizowania szkolnictwa dualnego. Chodzi o to, by uczniowie od razu w firmach, na stanowiskach pracy, zdobywali wiedzę praktyczną. Miasto chętnie przystało na tę propozycję, trwa ustalanie szczegółów i zasad współpracy firm ze szkołami.
- Chcemy pomóc naszym pracodawcom. Stworzyć stabilną sytuację na rynku pracy, by nie byli zaskakiwani brakiem odpowiedniej kadry. Konkurencyjność między firmami pozostanie, ale nie będzie konkurencji, jeśli chodzi o pozyskiwanie pracowników - ocenia wiceprezydent Karol Semik.
- Każda firma powinna się zastanowić, jak przyjąć do swojego otoczenia uczniów. Nawet jeśli wykształceni przy naszej pomocy absolwenci będę potem migrować między firmami, to zostaną lepiej przygotowani i będzie to korzystne dla wszystkich lokalnych przedsiębiorców - uważa Jan Stańczyk.
O kształceniu dualnym napiszemy w "Magazynie Radomskim" 15 kwietnia.
Wszystkie komentarze