Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
1 z 11
Według informacji archiwalnych pierwszym piekarzem w rodzinie był Józef Fogel, jeszcze nie Fogiel, mój pradziadek. Żył w latach 1842-1886. Z tego co wiem, jego ojciec Franz również był piekarzem. Prapradziadek mieszkał w okolicach Pińczowa i był albo emigrantem z Niemiec, albo synem emigranta. Jego syn, czyli pradziadek Józef brał udział w Powstaniu Styczniowym, po którym przeprowadził się do Radomia. Pracował w piekarni przy dzisiejszej ulicy Malczewskiego.
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
2 z 11
Mój dziadek Władysław był najmłodszym synem pradziadka Józefa. Jego dwaj bracia zostali piekarzami i siłą rzeczy mój dziadek poszedł w ich ślady. Przez trzy lata pobierał nauki w Opatowie, potem został powołany do wojska. Gdy skończył służbę, wracał ze swoim przyjacielem, Matrackim w rodzinne strony. Przyjaciel mówi mu: zatrzymaj się chwilę u nas, przecież się nie spieszysz, poznasz moją siostrę. I dziadek się zgodził. Matraccy mieszkali w Radzanowie, a siostra przyjaciela tak się spodobała mojemu dziadkowi, że wkrótce się pobrali. Młodzi zamieszkali w Radomiu, wkrótce tu także przeprowadziła się cała rodzina Matrackich. Byli ogrodnikami, prowadzili gospodarstwa na Malczewie, przy Ogrodniczej i Dębowskiego.
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
3 z 11
Po ślubie dziadek ze swoim najstarszym bratem prowadził dzierżawioną piekarnię przy ul. Nowogrodzkiej. W 1909 r. kupił grunty wraz z budynkiem zaniedbanej piekarni w Kolonii Kalinów, czyli przy obecnej ul. Słowackiego. Wyremontował zakład, dobudował do niego część mieszkalną i od 1910 r. zaczął pracować na swoim. Piekarnia jest tam do dziś.
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
4 z 11
Przez pierwsze lata dziadek pracował sam. W ciągu dnia robił rozczyny i kwasy, ładował piec drewnem, po południu go rozpalał. Wieczorem przygotowywał ręcznie ciasto, dzielił je na porcje i formował z nich chleby i bułki. W czasie rozrostu czyścił i przygotowywał piec do wypieku. Przy wsadzaniu ciasta do pieca pomagała babcia. Rano po upieczeniu całego pieczywa otwierał sklep i zaczynał sprzedaż. Dopiero gdy babcia zmieniała go za ladą mógł iść wypocząć. I tak przez pierwsze lata. Później, gdy stanęli nieco na nogi, dziadek zatrudnił ucznia.
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
5 z 11
Pod koniec lat 20. rząd przyjął ustawę o mechanizacji piekarnictwa. Konieczne okazało się kupienie maszyn. Nie każdego było na to stać. Piekarze wymyślili wówczas, że wspólnie uruchomią jedną piekarnię mechaniczną. Oszacowali koszty, opracowali zasady, podzielili udziały. Piekarnia o nazwie ?Przyszłość? miała powstać przy ul. Młynarskiej. Z tego co mówiła babcia, piekarnia ruszyła, ale działała bardzo krótko. Pomysł zupełnie nie wypalił i piekarze stracili zainwestowane pieniądze.
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
6 z 11
Naszą rodzinę uratowała zapobiegliwość babci. Dziadek bowiem, pewny sukcesu ?Przyszłości? planował likwidację piekarni na Słowackiego. Babcia przekonała go, żeby z wyburzaniem pieca jednak zaczekał. I okazało się, że miała rację. Po ?Przyszłości? pozostały długi, które długo trzeba było spłacać. Gdy dziadek znów stanął nieco na nogi, wynagrodził babci uratowanie rodzinnego biznesu i kupił jej kamienicę przy ul. Sienkiewicza. Zamieszkała tam nasza rodzina, sam tam mieszkałem wiele lat.
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
7 z 11
Dziadek Władysław miał naturę społecznika. Pełnił w cechu piekarzy wiele funkcji, z funkcją starszego (prezesa) włącznie. Był także radcą Izby rzemieślniczej w Kielcach, dwukrotnie kandydował do Rady Miasta. O jego zaangażowaniu w życie lokalnej społeczności krąży w rodzinie taka anegdota. Babcia, gdy już mogła sobie na to pozwolić, kupiła do domu piękny dywan. Była z niego szalenie dumna. Dziadek wrócił z piekarni i ledwo zwrócił na niego uwagę. Następnego dnia babcia wchodzi do pokoju, dywanu nie ma. Okazało się, że dziadek zaniósł go do kościoła, żeby tam ozdabiał wnętrze. Nie muszę chyba mówić, że babcia nie była najszczęśliwsza, mogła sobie popatrzeć co najwyżej na dywan co niedziela podczas mszy świętej.
Na zdjęciu młodzież "chałubińszczaka" podczas kręcenia filmu "Kontrybucja".
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
8 z 11
W czasie II wojny światowej piekarnia działała. Obowiązywały wtedy przydziały mąki i kartki, a produkcja była ściśle kontrolowana. Wbrew obowiązującemu prawu dziadek wypiekał pieczywo także z białej mąki, która udawało mu się zdobyć. Ukrywał ją w specjalnym schowku. Niemcy w czasie kontroli schowka nie odkryli. Po wojnie zakład pozostał w rękach rodziny, ale długo nie funkcjonował. Dziadkowi, jako prywatnemu, narzucono taki domiar, że nie było go stać na zapłacenie. Musiał wydzierżawić piekarnię. Dla niego był to ogromny cios. Zmarł rok później, podczas procesji Bożego Ciała.
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
9 z 11
Piekarnię dzierżawił pan Pastuszka, potem dołączył do niego Władysław Gajda, a gdy Pastuszka odszedł ze spółki przyłączył się do niej mój ojciec. Wkrótce i pan Gajda poszedł na swoje, a mój tata rozpoczął samodzielne prowadzenie piekarni. Często obserwowałem go, jak robi kwasy i rozczyny. Posypywał ciasto mąką i robił na nim znak krzyża. Oprócz pieczenia zajmował się też buchalterią. W domu opowiadał o codziennych kłopotach, że piekarze nie przyszli do pracy, albo że zabrakło mąki. Pamiętam czas tuż przed świętami, gdy pomagałem w piekarni. Okoliczni mieszkańcy przynosili wtedy do wypieczenia swoje ciasta w blaszkach. Moją rolą było znakowanie blaszek i wydawanie numerków, żeby się ciasta nie pomyliły. Do piekarni przychodzili też moi koledzy i koleżanki, a ja się czułem taki ważny.
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
10 z 11
Nie od razu zostałem piekarzem. Skończyłem studia na wydziale elektrycznym na Politechnice Warszawskiej, potem rozpocząłem pracę w Miastoprojekcie w Lublinie. W międzyczasie się ożeniłem. Ojciec proponował mi pracę w piekarni, mówił, że tyle ile ja zarabiam w Lublinie to on płaci piekarzom. Ale ja nie byłem zainteresowany. W 1976 r. ojciec zmarł, miał zaledwie 49 lat. Nie od razu wróciłem do Radomia. Przez trzy lata pracowałem w Lublinie, a piekarnię prowadziła mama. Mimo, że pomagaliśmy jej, stwierdziła, że nie da rady i będzie musiała piekarnię wydzierżawić. Przeprowadziłem się więc z rodziną na stałe do Radomia, egzamin czeladniczy zdałem na początku lat 80. Firmę prowadziłem razem z mamą, a wkrótce dołączył mój brat Tadeusz.
Fot. Rep. Anna Jarecka / Agencja Wyborcza.pl
11 z 11
Czy najmłodsze pokolenie pójdzie w ślady przodków? Mój syn studiował stosowane nauki społeczne, drugi socjologię i politykę społeczną. Zadbałem o ty, by każdy z nich, bez względu na wykształcenie, miał papiery czeladnicze. Syn brata też je wyrobił. Wszystkie nasze dzieci w piekarni pracować nie będą, ale jeśli jeden z moich i jeden z potomków brata zechce to już będzie dobrze. Sami mówią, że szkoda byłoby zamknąć piekarnię, która istnieje już ponad 100 lat.
Światło gaśnie, koniec kolejnego odcinka Fotoplastykonu. Ale już zapraszamy na następny. Do zobaczenia za tydzień.
Korzystałam z książki pod redakcją Jarosława Gajdy ?Historia o chlebie i piekarzach radomskich?
Wszystkie komentarze